12.01.2023
Czemu służy muzyka? – esej Antoniego Libery
Czemu służy muzyka? – esej Antoniego Libery
Rogera Scrutona, jednego z najwybitniejszych filozofów światowych drugiej połowy XX wieku, człowieka o wielu talentach i kolosalnej wiedzy, przyjaciela Polski, uhonorowanego w naszym kraju kilkoma prestiżowymi nagrodami i odznaczeniami, właściwie nie ma potrzeby przedstawiać. Na naszym rynku księgarskim obecnych jest blisko dwadzieścia jego tytułów, które były i nadal są często komentowane i dyskutowane, i tworzą jeden z głównych punktów odniesienia w toczących się na różne tematy debatach. Ten zmarły przed trzema laty nieodżałowanej pamięci brytyjski konserwatysta trwale wpisał się w krajobraz współczesnego polskiego humanizmu.
A jednak nie zaszkodzi przypomnieć i podkreślić, co w myśleniu i pisaniu Scrutona, niezależnie od poruszanego tematu i przyjętego stanowiska, wydaje się najbardziej charakterystyczne i najważniejsze. Otóż po pierwsze, jest to postawa sokratejska, czyli wychodzenie choćby z najtrudniejszymi pytaniami i problemami do ludzi, a nie zamykanie się z nimi (tj. pytaniami, nie ludźmi) w cichych gabinetach akademii; następnie, kartezjańska metoda wątpienia, prowadząca do „wyzerowania” wiedzy na dany temat, by odbudować ją w nowy, całkiem odmienny sposób; i wreszcie wytrwała i poniekąd heroiczna próba przezwyciężania głównej bolączki nowoczesności, jaką jest radykalny sceptycyzm, prowadzący do relatywizmu i nihilizmu. Tak więc Scruton, cokolwiek bierze pod rozwagę, najpierw oczyszcza pole z licznych reliktów, stereotypów i nawyków myślowych, następnie wciąga nas metodą majeutyczną w roztrząsanie danej kwestii, a wreszcie prowadzi ku rozwiązaniu, w którym zawsze obecna jest transcendencja, a nie wyłącznie logika i naturalizm.
Oprócz błyskotliwej inteligencji, niezwykłej pamięci, dowcipu i giętkiego języka, los obdarzył Scrutona również wybitnym słuchem i zdolnością rozumienia mowy dźwięków. Ten polihistor w wysokim stopniu przyswoił sobie arkana sztuki muzycznej – zasady harmonii, kontrapunktu i orkiestracji – tak że potrafił też biegle czytać nuty, a nawet komponować. Jednak bardziej od praktyki pociągała go teoria muzyki, a ściślej: jej filozofia. Problematyce tej poświęcił wiele esejów i rozpraw, które złożyły się z czasem na dwa fundamentalne tomy: Music as an Art (Muzyka jest ważna, wyd. pol. Fundacja inCanto 2020) oraz tom niniejszy Understanding Music (Zrozumieć muzykę).
Żeby przybliżyć sobie sposób i styl filozofowania Scrutona na temat muzyki, zacznijmy od wyobrażenia sobie znanej każdemu z doświadczenia sytuacji „koncertowej”. Oto w jakiejś sali zbierają się ludzie, z których jedni, zaopatrzeni w instrumenty, przez jakiś czas wydobywają z nich różnorakie dźwięki, a drudzy w głębokim skupieniu, nieraz z zamkniętymi oczami, wsłuchują się w nie uważnie. Obraz ten na pierwszy rzut wydaje się oczywisty i w pełni zrozumiały. Tak wygląda muzykowanie, kontemplacja melodii, harmonii i rytmu, napawanie się zestrojami tonów przebiegających w czasie. A jednak gdy głębiej wmyśleć się w to i zastanowić, jak postrzegałaby to zdarzenie jakaś istota spoza naszego świata, sprawa przestaje być jasna, a wręcz budzi niepokojące zdumienie. Bo co tu właściwie się dzieje? A raczej: o co chodzi?
Najpierw uzmysławiamy sobie, że analizowane zdarzenie możliwe jest dzięki falom akustycznym rozchodzącym się w powietrzu, a więc dzięki atmosferze ziemskiej, której przecież kiedyś, w pierwotnym stadium Ziemi, nie było, a z drugiej strony, dzięki wysublimowanemu w toku ewolucji ludzkiemu słuchowi. A zatem że niezbywalnym warunkiem muzyki jest określone środowisko akustyczne. W próżni (zaledwie pięćdziesiąt kilometrów w górę od powierzchni Ziemi, nie mówiąc o niezmierzonych przestrzeniach kosmosu) muzykowanie jest niemożliwe.
Następnie uprzytomniamy sobie, że dźwięki wytwarzane przez instrumenty nie są dźwiękami naturalnymi, znanymi z otaczającej nas przyrody, lecz sztucznymi, o wielu właściwościach, dzięki którym wchodzą one ze sobą w rozmaite relacje i rezonują. Dalej: że różny charakter tych dźwięków wynika z różnorodnych materiałów, z jakich zbudowane są instrumenty, oraz ze sposobu, w jaki się je wytwarza.
A zatem jawią się nam najpierw – jako najstarsze, najbardziej pierwotne – rozmaite rudy metali, z których tworzy się blaszane instrumenty dęte i perkusyjne, a także wszelkie elementy oprzyrządowania. Następnie – byty organiczne, jakimi są drzewa, z których buduje się z kolei wszelkiego rodzaju instrumenty drewniane. Dalej – wyższe organizmy biologiczne, jakimi są zwierzęta, z których skór, rogów, włosia i jelit tworzy się takie czy inne bębny, struny i smyczki. A wreszcie na koniec – człowiek („korona stworzenia”) z jego strunami głosowymi, dzięki którym możliwy jest jedyny w swoim rodzaju śpiew.
Te wszystkie na pozór oczywiste odkrycia i refleksje uprzytomniają, jak bardzo złożone jest zjawisko muzyki; ile elementów się na nią składa i jak są one zróżnicowane; a wreszcie jak długi i skomplikowany proces prowadził do jej powstania. Ile potrzeba było przyrodniczych obserwacji i doświadczeń oraz osiągnięć technicznych i wynalazków pośrednich, by stworzyć cały ten arsenał dźwięków, które składają się na brzmienie rogu, skrzypiec i fortepianu, a zwłaszcza pełnego składu orkiestry!
A przecież to dopiero materialna podstawa. Przecież same dźwięki, jakkolwiek wyszukane i różnorodne, to zaledwie tworzywo. Muzyka zaczyna się dopiero tam, gdzie istnieje jakiś system, który je porządkuje; który jest czymś w rodzaju reguł gry. Tych reguł znowu jest bez liku. Dotyczą one sposobu dzielenia dźwięków według ich wysokości (np. na tony i półtony); według długości trwania (np. na nuty dłuższe i krótsze); według rodzajów współbrzmień (np. na interwały czyste, wielkie i małe; na konsonanse i dysonanse); i wielu innych aspektów.
Jest to doprawdy „kosmos”: skomplikowana konstrukcja zbudowana z najrozmaitszych ingrediencji – materialnych i duchowych. Efekt trwającego przez wieki podpatrywania i przetwarzania natury, uporczywych badań, doświadczeń i poszukiwań, a wreszcie tajemniczego trudu kreacji i wytrwałego ćwiczenia.
Ale gdy już to wszystko w wielkim skrócie uchwycimy, stajemy wobec pytań bodaj jeszcze trudniejszych. Dlaczego mianowicie człowiek w toku rozwoju wciąż myślał o sferze dźwięków jako o czymś godnym namysłu i wysiłku, i czemu takie lub inne odkrycia, zdobycze i wynalazki z zupełnie innych dziedzin spożytkowywał dla niej, poszerzając jej pole i wzbogacając materiał? Co było tu przesłanką? Co było motywem i celem? W porównaniu z innymi sztukami, takimi jak sztuka słowa (poezja), a zwłaszcza sztuki plastyczne, uzasadnienie muzyki wydaje się mniej jasne, a zgoła niepojęte. Pierwotny taniec? Zabawa? Wyraz miłosnych uczuć? Z pewnością, lecz to wszystko nie wyczerpuje sprawy. W kombinowaniu dźwiękami, w tworzeniu złożonych systemów posługiwania się nimi tkwi jakaś dziwna nadzieja na poszerzenie poznania, na przejście w inny świat, podobnie jak ma to miejsce w dziedzinie matematyki.
A zatem chociaż muzyka jest wynalazkiem człowieka – niezwykle skomplikowanym dziełem jego umysłu i rąk – jest ona jednak też medium, które wymyka mu się, będąc narzędziem transgresji.
Spróbujmy się teraz zastanowić – i właśnie do takiej medytacji zachęca nas Roger Scruton – co właściwie ów zagadkowy wynalazek nam daje, co nam mówi. Dlaczego zainteresowanie muzyką stale towarzyszy naszej cywilizacji? Czego człowiek w niej szuka? Do czego jest mu potrzebna?
Gottfried Leibniz pod koniec XVII wieku, czyli wkrótce przed największym rozkwitem muzyki europejskiej związanym z osobą Jana Sebastiana Bacha, tak definiował muzykę:
Nieświadome ćwiczenie arytmetyczne, w którym dusza nie wie, że liczy.
Mniej więcej sto dwadzieścia lat później definicję tę przytacza w swoim fundamentalnym dziele Świat jako wola i przedstawienie (§ 52) Artur Schopenhauer, po czym w następujący sposób ją trawestuje:
To nieświadome metafizyczne ćwiczenie duszy, która nie wie, że filozofuje.
Pierwszy z filozofów stawia więc akcent na właściwości metryczne. Muzyka to swoiste narzędzie do kontemplacji czasu – dzięki temu, że regularnie go dzieli. Zagadkowy czas – czwarty wymiar, w którym istniejemy – ma to do siebie, że wymyka się rozumieniu, że wręcz jest nieuchwytny. Święty Augustyn na pytanie, co to jest czas, odpowiedział pamiętnym zdaniem: „Wiem, dopóki nie pytasz”.
Żyjemy w tzw. wiecznym teraz. Minione dostępne jest nam tylko dzięki pamięci, a przyszłe – dzięki wyobraźni. Czym jednak jest owo „wieczne teraz” – jedyna postać czasu dostępna niby bezpośrednio, a jednak też widmowa, bo przecież niedająca się uchwycić? „Wieczne teraz” jest i nie jest zarazem. Jest, bo przecież tkwimy w nim, a nie jest, bo wymyka się poznaniu (danym nam pięciu zmysłom).
Otóż muzyka w jakimś stopniu przybliża nas do niego. Przynajmniej pozwala je „gonić” i „śledzić”. Bo gdy słuchamy muzyki, owo punktowe „wieczne teraz” lepiej się uobecnia, staje się wyraźniejsze. Następujące po sobie dźwięki stwarzają wrażenie ruchu. „Wieczne teraz” w ciszy jest jakby nieruchome, a wraz ze strumieniem dźwięków zaczyna jakby „płynąć”. Nieważne, że to złudzenie. Ważne, że dzięki niemu nareszcie „chwytamy” czas, że choćby namiastkowo możemy go percypować, a nie tylko ślepo doznawać jako czegoś, co znika, zanim daje się poznać.
Ale to studium czasu to dopiero początek. Za jego pośrednictwem dochodzimy do sprawy zupełnie podstawowej dla naszego istnienia: do intuicji granicy pomiędzy być i nie być, do przeczucia wieczności, do hipotezy nicości.
Podstawową funkcją kontemplacji utworu muzycznego jest świadome przeżycie zjawiska przemijania. Każda kompozycja ma swój początek i koniec, a między nimi sekwencje – tematów, łączników, części. Rozpoczynając słuchanie, zmierzamy do zakończenia, niezależnie od tego, jak dobrze znamy utwór. Pokonujemy słuchem pewną ścieżkę dźwiękową. I ten dziwny rytuał każdorazowo uzmysławia nam skończoność bycia-w-czasie. W myśleniu pospolitym, a nawet w głębszej refleksji o naszej egzystencji nie sposób wyjść poza siebie i wyobrazić sobie, jak jest poza umysłem, i w ogóle, co tam jest. Choć przecież mamy świadomość, że owo „tam”, „na zewnątrz” jest w istocie tuż obok, w materii naszego ciała, w komórkach i atomach tworzących nasze „ja”. Świat-poza-nami, „nie-ja” to tylko hipoteza, która się daje wyrazić jedynie negatywnie: jako coś poza czasem; poza przestrzenią i czasem. „Rzecz sama w sobie”, „byt”. Jawiący się jako nicość.
Muzyka – jej słuchanie – przybliża nam tajemnicę tkwienia w czasoprzestrzeni i jej widmowej natury. Nasze życie na Ziemi, nasze skończone istnienie pomiędzy wiecznością-nicością jest właśnie jak utwór muzyczny przebiegający w czasie. Przychodzimy na koncert jak przychodzimy na świat. „Skądś” – z jakiegoś chaosu, z jakiejś bezmyślnej ciszy. I wkraczamy w sens dźwięków, w ulotną sferę melodii, harmonii, rytmu i pauz. Wtedy właśnie „żyjemy”; to właśnie jest nasze życie: przemijający ciąg tonów, długa-krótka gonitwa. A potem znowu nic, choćby szalał dokoła gwałtowny huragan oklasków.
Na tym właśnie polega widmowy charakter istnienia. Że niby jest, lecz przemija. Że niby trwa, lecz się kończy. A gdy się kończy, jest tak, jakby go nigdy nie było. I nie da się tego cofnąć. Można jedynie powtórzyć. Lecz powtórzenie będzie tym samym, czym już było: zdarzeniem unikalnym, „dziewiczym”, jednorazowym.
Literatura próbuje opisać, kim jesteśmy. Zinterpretować świat, nazwać go po imieniu. Malarstwo – sztuki plastyczne – próbują go odmalować, ukazać jego wygląd. Muzyka wyraża wprost – za pośrednictwem słuchu – sprawę najistotniejszą: że podlegamy czasowi, że wszystko dane jest w czasie i nie ma innej opcji. Muzyka uzmysławia względność naszego poznania, iluzoryczny charakter ludzkiego modus vivendi. Najlepiej z wszystkich sztuk oddaje dwoistość bycia: że mając niewątpliwie jakąś „twardą” podstawę (powietrze, źródła dźwięków), samo jest czymś ulotnym, onirycznym i złudnym (niepochwytną melodią, z natury przemijającą i milknącą bez echa).
Ale Sir Roger Scruton nie zatrzymuje się tam, gdzie stanął Schopenhauer i cały legion poetów, głoszących, że życie jest snem, „opowieścią idioty”, złudzeniem, majaczeniem, i że przez pryzmat umysłu nie dojrzy się niczego, co można byłoby uznać za pewne i prawdziwe. Scruton jest przekonany, że przez ucho igielne, jakim jest ludzki umysł, da się dosłyszeć coś, co mówi nam, jak jest… poza przestrzenią i czasem, i dokąd mamy podążać, mieszkając przypadkiem na Ziemi. W każdym razie uważa, że ewolucja muzyki, która doprowadziła do Bacha, a po nim do Mozarta, Beethovena i Brahmsa, była nieprzypadkowa i winna być dla nas znacząca, jeśli mamy ją dalej rozwijać i uprawiać. Należy w tej entelechii dopatrzeć się wskazówki, która dotarła „z zewnątrz”, spoza czasoprzestrzeni.
Słuchajmy Rogera Scrutona.
Antoni Libera
Powyższy tekst stanowi wprowadzenie do książki Zrozumieć muzykę wydanej przez nas w 2022 roku.